Moje wspomnienie o działalności opozycyjnej w latach 1980-1989:
"Byliśmy szczęściarzami. Mieliśmy po siedemnaście, dwadzieścia lat i prosty wybór przed sobą. Jak u Kanta: "niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie". Albo jak u Lukacsa w "Wojnach Gwiezdnych": stanąć po jasnej stronie mocy. Z jednej strony zabici ludzie, milicyjne pałki, cenzura - z drugiej poczucie niezależności, wolności i dumy. Nie było to skomplikowane, wymagało tylko odrobiny odwagi. Wystarczyło powiedzieć "nie" komunistycznemu systemowi. To jedno słowo otwierało drzwi do innego świata. Wyrzucanie ze szkół, więzienia, rewizje, przesłuchania, inwigilacja przez bezpiekę - to wszystko było konsekwencją wcześniejszego wyboru. A naszą odpowiedzią była konspiracja, spryt, czasem brawura i to, co najbardziej zapamiętałem - dojrzała przyjaźń, zaufanie i solidarność bardzo młodych ludzi.
Nie było w nas bohaterstwa, tylko upór i złość - aby wytrwać przy swoim, nie dać się złamać. Staraliśmy się o naszym patriotyzmie myśleć praktycznie, bez martyrologii i męczeństwa. Chodziło o skuteczność. Kiedy obchodziłem w białostockim areszcie śledczym przy ul. Kopernika swoje dwudzieste urodziny, nie czułem nic z atmosfery celi Konrada. Myślałem tylko o tym, jak poukładać na nowo nasz Młodzieżowy Komitet Oporu Społecznego, jak wznowić wydawanie "Naszego Głosu", kiedy już wyjdę na tzw. wolność.
Nie załamywały mnie wielogodzinne przesłuchania prowadzone przez esbeków, których uważałem za ćwierćinteligentów, nawet fakt aresztowania mojej dziewczyny Ani, aby wydobyć ze mnie zeznania, potrafiłem jakoś wytrzymać. Tak naprawdę, przyznaję się do tego po latach, dobiła mnie dopiero wiadomość z więziennej "betoniarki" o śmierci Ryśka "Skiby", lidera białostockiej Kasy Chorych. Bo wiedziałem, że tego nie da się zmienić.
Byliśmy zwykłymi młodymi ludźmi, którzy spotkali się w białostockich szkołach i uczelniach. Cieszyło nas bycie razem, wspólnie jeździliśmy na wakacje, dyskutowaliśmy, tworzyliśmy kapele muzyczne, imprezowaliśmy w akademikach. Nieustannie odkrywaliśmy nowe możliwości wspólnego działania i uczyliśmy się od siebie. Niesamowite było to, jak fascynujących ludzi przyciągała nasza opozycyjna robota. Artur Jan Szczęsny, poeta, redaktor "Naszego Głosu", człowiek świętej cierpliwości, przez wszystkie lata gospodarz naszego matecznika przy ul. Antoniukowskiej, gdzie zawsze, o każdej porze dnia i nocy, można było znaleźć swoje miejsce i kubek herbaty. Janek Budel, poeta, grafik i drukarz, człowiek niepokorny i niezależny, zawsze chodzący własnymi drogami. Krzysiek Paliński, świetny organizator, strategiczna głowa, twórca wielu pomysłów na "półlegalną" działalność Ruchu Solidarności Młodych w drugiej połowie lat 80-tych. Andrzej Kozak, samorodny talent biznesowy, niezmordowany szef sieci kolportażu, która z czasem objęła prawie wszystkie wydawnictwa niezależne redagowane w Białymstoku, łącznie z Biuletynem "Solidarności". Sławek Zgrzywa, nasz polityczny ekspert, autor wielu tekstów w "Naszym Głosie", niezrównany dyskutant. Kolejne załogi "Naszego Głosu": Krzysztof Obiedziński, Mirek Rzemieniecki, Sławek Sawin, Krzysiek Bil-Jaruzelski, Romek Pawłowski, Sławek Wyspiański, Adam Kurluta, Bohdan Paszkowski, Janusz Żabiuk. Janka Werpachowska, która uczyła nas, jak się redaguje teksty. Konrad Kruszewski, który redagował biuletyn "Solidarności" i któremu, jako konkurencji lokalnej, zawsze chcieliśmy dokopać. I dziesiątki innych wspaniałych ludzi, których miałem szczęście spotkać. Myślę, że przez całą białostocką opozycję młodzieżową przewinęło się dobrych kilkaset osób.
To był tygiel talentów i charakterów. Szukając możliwości skutecznego działania w bardzo ograniczonych warunkach, uczyliśmy się szybko dobrej organizacji, pracy w zespole, sztuki komunikowania społecznego. Wielu z nas pracuje dziś w białostockich i ogólnopolskich mediach, bo w końcu większa część naszej działalności polegała na redagowaniu i wydawaniu czasopism. Wielu jest wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach, część z powodzeniem większym lub mniejszym zajmuje się biznesem. Niektórzy polityką. Nie stworzyliśmy organizacji kombatanckiej, bo nie czuliśmy takiej potrzeby. Nie powołaliśmy prawicowej "Ordynackiej", bo nie leży nam styl komunistycznej sitwy. Cenimy sobie niezależność i wolny wybór. Zagospodarowujemy wolność, o która wcześniej walczyliśmy. Zrobiliśmy, co do nas należało i nie oczekujemy za to medali. Zwyczajnie.
Co nas dziś łączy? Pamięć prostych zasad, w imię których dokonywaliśmy naszych wyborów: prawdy, wolności, bezinteresowności, poczucia honoru. Poczucie, że było warto. Wspomnienie smaku zwycięstwa. I pewność, że dzisiejszej Polsce te proste wartości są tak samo potrzebne. Choć wymagają innych już wyborów."
/Wstęp Roberta Tyszkiewicza do książki Marka Kietlińskiego "Niezależny Ruch Młodzieżowy na Białostocczyźnie w latach 1980 - 1989"/
Strona jest administrowana przez pracowników biura poselskiego Roberta Tyszkiewicza w Białymstoku.
Kopiowanie i wykorzystywanie informacji wymaga zgody biura poselskiego.